reportaż | autor: Marta Jakobsche
praca napisana w ramach zajęć: formy i gatunki dziennikarskie
prowadzący: red Waldemar Pławski
Clubbing to nowy styl, trend i sposób życia. Wychodzisz z domu w piątek, wracasz w niedzielę. W tym czasie non stop imprezujesz po klubach. Nie masz czasu na sen, bo ważniejsza jest muzyka, taniec, zabawa i doborowe towarzystwo. Należy ci się weekend dobrej rozrywki po ciężkiej pracy i zakuwaniu przez cały tydzień. Taki sposób spędzania czasu jest jednak ryzykowny, to jak chodzenie po linie. Wychodzisz i musisz iść dalej albo boleśnie spadasz.
Clubbing to bardzo popularne słowo wśród młodych ludzi. Ale czym właściwie on jest i co oznacza? Na pewno jest to nowy, hedonistyczny (czyli nastawiony na przyjemność) styl życia. Jest to także sposób na spędzanie wolnego czasu, który należy się ludziom zmęczonym ciężką pracą i borykającym się z codziennymi problemami w domu, na uczelni, biurze itd. Sami bywalcy klubowych balang też nie definiują tego zjawiska jednoznacznie. Mówią o nieskrępowanej zabawie na pełnych obrotach, charakterystycznej muzyce tworzonej przez didżejów, transowym tańcu i specyficznej więzi łączącej bawiących się. Prawdziwy clubbers zrobi ponoć wszystko, aby znaleźć się w gronie ludzi podobnych sobie: totalnie zakręconych i chcących bawić się non stop. Przemierzy dziesiątki kilometrów, by tylko w piątek dotrzeć do klubu, który stanie się miejscem zabawy do sobotniego poranka, a po krótkiej regeneracji sił do niedzielnego południa. W klubie przez tą jedną, dwie noce może być, kim zechce i robić to, na co masz ochotę. Cóż, kiedyś w tym czasie młodzi ludzie chodzili do kościoła lub cieszyli się spędzając czas z rodziną na świeżym powietrzu. Potrafili także relaksować się w gronie przyjaciół spotykając się w „kultowych punktach” swojego miasta i gadając godzinami o wszystkim i o niczym. Popularnością cieszyły się tzw. „domówki” czyli imprezy, spotkania zorganizowane w domach. Dziś część z nich zamiast łączyć się w eucharystycznej wspólnocie duchowej czy pielęgnować więzi z bliskimi, odpoczywa po dwudniowej balandze. To klub daje im poczucie wspólnoty, którą kiedyś dawała religia. Na internetowej liście dyskusyjnej dotyczącej clubbingu (www.clubbing.waw.pl) jeden z rozmówców stwierdził: „Clubing to duchowa strawa (…) daje poczucie, że uczestniczysz w czymś prawie, że transcendentnym”.
Klub to nie dyskoteka. Tu nie ma miejsca dla wielbicieli disco czy dla ludzi szukających pretekstu do rozróby. Dla prawdziwych imprezowiczów clubbing to magia. Kiedy jednak pytałam stałych bywalców klubów, co w piątkowy wieczór przyciąga ich do klubu oraz czemu wybierają taki właśnie a nie inny sposób odreagowania stresu i wyładowania sił witalnych, odpowiedzi padały różne. – Bo przychodzą tam wyluzowani ludzie, bo jest czadowa muza, bo tam człowiek zapomina o całym świecie, kłopotach i troskach, bo ma poczucie współuczestnictwa w czymś elitarnym – komentuje Krzysiek z Wrocławia, który ze swoją dziewczyną Izą nie wyobraża sobie weekendu bez, jak to określił „dobrej wiksy”. Każdy ma jakieś swoje powody. Magda – Warszawianka z urodzenia jest typem dziewczyny, która może imprezować na okrągło. Stolica daje jej nieograniczoną możliwość wyboru lokalów i klubów na piątkowo-sobotnie pląsy. Gdy zapytałam ją, co takiego fajnego jest w ciągłej zabawie i jak wygląda wyjście, na imprezę z uśmiechem odpowiedziała – no, jak co, fajni faceci, dobra muzyka, taniec do białego rana i możliwość przebywania z wspaniałymi ludźmi, którzy z czasem stają się nie odłączną częścią twojego życia. Wyjście na „balet” przebiega w trzech etapach – mówi Magda – Najpierw spotkanie z dziewczynami na „biforku” (z ang. before – zamin, przed) u mnie na stancji lub jak mamy więcej kasy to w jakimś pubie. Kilka powerów (Red bull,Tiger itp.) z domieszką „alko” i potem idziemy w klub. Jak w jednym jest kiepsko to przenosimy się do drugiego. Dołączają znajomi i zaczyna się zabawa. Potem jest tzw. ”afterek” (z ang. after- potem). Wówczas grupa jest powiększona o nowo poznanych ludzi. After party kończy się w różnych miejscach w zależności od pory, zasobu portfela i naszego stanu fizycznego. Często bywa, że nie budzisz się we własnym domu i we własnym łóżku. Janusz, o pseudonimie” Johnny”, student Uniwersytetu Wrocławskiego podobnie jak Magda rozpoczyna piątkowy wieczór od „biforku” z kumplami. – Jesteśmy biednymi studentami, wolimy zaoszczędzić i napić się porządnie w domu – mówi Johnny. – Czasem jak kumpel załatwi, to spalimy dobrego „joycika” (czyt. marihuanę) na lepszy humor przed imprezą. Potem rozpoczyna się maraton po wrocławskich klubach, który trwa do rana. Na drugi dzień mam „mega kaca”- dodaje Janusz, ale robie wszystko by szybko się zregenerować i mieć siły na kolejny melanż. Czasem bywa, że człowiek nie daje rady wytrzymać imprezowego tempa bez wspomagaczy. Koleżanka Magdy, Julka ma sposób na oszukanie swojego organizmu.
- Jak czuję, że ciało i umysł odmawiają mi posłuszeństwa, zmęczenie bierze górę i tracę energie, łykam jedną „pikse” i wracam z jeszcze większym hukiem na parkiet. Wtedy już nie ma zahamowań. Zdarza się, że nie pamiętam poprzedniego wieczoru, wtedy dziewczyny relacjonują mi całą imprezę od początku – opowiada Julka. Na pytanie czy nie boi się uzależnienia od tzw. „piks – dopalaczy” odpowiada, że raz na jakiś czas nic się nie stanie, a powera do imprezy dostaje człowiek od razu. Iza – dziewczyna Krzyśka, studentka farmacji na Akademii Medycznej we Wrocławiu jest innego zdania niż jej rówieśniczka z Warszawy. – W czasie imprezy nie potrzebuję dopalaczy. Atmosfera klubu robi swoje, adrenalina mi wzrasta. Wolę odbierać świat „na czysto” i wiedzieć, co się dookoła mnie dzieje – mówi dziewczyna. Niestety zdarza się, że Krzysiek nie może obejść się bez dodatkowego wspomagania. – Lubię czasem wejść w inny wymiar – mówi.
Jedno jest pewne: w każdym, kto raz znajdzie się w takim miejscu, narasta chęć, by za tydzień przyjść tu ponownie. Klub, bowiem wciąga i niepowtarzalną atmosferą, i niesamowitą scenografią, i zapierającą (dosłownie) dech w piersiach muzyką tworzoną na poczekaniu przez didżejów. Żeby jednak wszystko to w pełni odczuć, trzeba zmobilizować swój organizm: ograniczyć sen, odpędzić od siebie zmęczenie. Dlaczego? Bo rytm i tempo weekendowych dni przyprawiają o zawrót głowy, o czym co tydzień przekonują się nasi bohaterowie. Po piątkowej imprezie, zakończonej gdzieś o 9 rano dnia następnego, clubbers wstaje około 15-16. Pije dwie kapsułki musującego Plusz Active. Później, wylegując się przed telewizorem i przerzucając stacje, połyka kilka witamin. Żołądek jest nieco podrażniony po alkoholowym wodospadzie, dlatego obiad musi być lekkostrawny. Wieczorem w drodze na imprezę połyka jakiegoś hamburgera z maka (potocznie „mcdonalda”), popijając go Red Bullem. Wszystko to po to, żeby jak najmniej czasu spędzać na odpoczynku i jak najdłużej mieć siłę się bawić. Bo jak zgodnie stwierdzili moi rozmówcy, – kiedy mamy się bawić jak nie teraz? Młodość szybko przemija, potem jest praca, rodzina, kredyty. Kończy się, bezpowrotnie beztroskie życie i szaleństwa do rana.
Clubbing, tak jak coca-cola, hamburger, Barbie, dżinsy i pierwsze dziecko z probówki, narodził się w Stanach około roku 1985 eksplozją acid house’u. Potem clubbing przez Wielką Wodę dotarł do niby to purytańskiej Wielkiej Brytanii, gdzie przez skrupulatnych Anglików został sklasyfikowany w słowniku, jako „regularne chodzenie do nocnych klubów”. Do kraju nad Wisłą trafił od sąsiadów zza zachodniej miedzy. Po 1989 r. młodzi ludzie wyjeżdżali do Berlina, który nie był już podzielony na część wschodnią i zachodnią, tam kupowali płyty, brali udział w „Love Parade”, ekscytowali się kulturą techno. A że „Polacy nie gęsi”, młodzi zapaleńcy swój clubbing też stworzyli. Początkowo imprezy tego typu odbywały się na świeżym powietrzu, w lasach i stąd przybrały nazwę „polanek”. Potem przeniosły się do zamkniętych klubów: warszawskich Filtrów, poznańskiej Fabryki, sopockiego Sfinksa czy Forum Fabricum w Łodzi. Dzisiaj w większości elitarnych klubów obowiązuje tzw. „door selection”, czyli selekcjonowanie gości, którzy mają wejść do klubu.
W stolicy owa selekcja jest mocno przestrzegana. Aby móc dostać się na zabawę do dobrego, elitarnego klubu trzeba zadbać o nienaganny stój wieczorowy. Im bardziej jesteś elegancki i markowo ubrany tym twoje szanse wzrastają. W warszawskich klubach studenckich bywa, że o wejściu na imprezę zadecyduję legitymacja studencka prestiżowej uczelni. Tutaj jednak studenci nie mają łatwo, ponieważ Warszawa jest miastem bardzo drogim i w większości przeważają kluby dla zasobniejszych portfeli. Inaczej sytuacja wygląda w stolicy dolnego śląska – Wrocławiu, gdzie w dużej mierze przeważają kluby typowo studenckie. Tam selekcja nie jest już tak rygorystyczna. Głównie zwraca się uwagę na wiek imprezowiczów, czyli „małolatom, dziękujemy”. Nie oznacza to jednak, że wrocławscy studenci chodzą byle jak ubrani na imprezy. Wręcz przeciwnie. Panowie, a w szczególności Panie prezentują się na luzie, ale z gustem i poczuciem smaku.
Nie ma się, co oszukiwać: żeby przez trzy dni balować non stop, wytrzymać szalone tempo imprezy, a czas snu zminimalizować do trzech godzin dziennie, wiele osób sięga po różne stymulanty i dopalacze: amfetaminę, ekstazy i wszystko ze słowem „Power” na etykiecie. Sięga, by mieć siłę tańczyć do białego rana, nie czuć ani zmęczenia, ani głodu, ani bólu mięśni. No i podtrzymać wrażenie, że na imprezach ludzie są jacyś inni niż w rzeczywistości: jacyś bardziej otwarci, wyluzowani, weseli. Wówczas świat staję się bardziej „cool”. Chcemy pozostać w nim jak najdłużej, bo czujemy się niezwykle dobrze. Okazuje się jednak, że przychodzi moment, gdy narkotyki przestają działać, gadka z klubowymi przyjaciółmi się nie klei a nasz „idealny świat” staję się zwykły, szary i nijaki. Ludzie wyglądają na bardzo przemęczonych i z obłąkanym wzrokiem udają się do wyjścia. W klubie gasną reflektory, cichnie muzyka, bez dopalaczy i alkoholu to już nie ta atmosfera to już nie ci sami ludzie. Zresztą poczucie klubowej wspólnoty to pewnego rodzaju złudzenie. Clubbersi są niby razem, niby połączeni w tańcu i zabawie, ale tak naprawdę każdy jest osobną jednostką. Na imprezach, bowiem mało się rozmawia (jest za głośno z powodu muzyki), a raczej przygląda się siebie nawzajem. Poza tym Polska to nie Wielka Brytania, gdzie w sobotnią noc drzwi klubów szturmują tysiące nastolatków. Zapytałam znajomą Polkę, która mieszka obecnie w Anglii, jak tam wygląda nocne żyjecie młodych, czy różni się ono od tego w naszym kraju? Otóż odpowiedz Anki brzmiała tak. – Tutaj można odnieść wrażenie, że ludzie nie mają żadnych zahamowań. Clubbing jest dla nich jakimś rodzajem kultu, który trzeba odprawiać, co tydzień. Polskie klubowanie to raczej zjawisko elitarne, a nie masowe. Nie każdego do klubu wpuszczają, nie każdego stać na bilety i drogie drinki, nie każdy ma pieniądze na dopalacze, a na koniec końców – nie każdemu ta forma rozrywki odpowiada. Bo są i tacy, co stronią od nocnych hulanek. Wolą raczej posiedzieć czy piwie w zaciszu jakiegoś pubu, pójść do kina ze swoim partnerem lub po prostu zrobić tą tzw.” domówkę”, gdzie sami są gospodarzami, organizatorami i selekcjonerami imprezy. Nie warto oceniać clubbingowego stylu życia. Nie możemy o nim powiedzieć, że jest dobry albo zły. Clubbing warto przedstawiać, jako zjawisko ważne, powszechne, wokół, którego trudno dziś przejść obojętnie, bowiem słyszymy o nim na każdym kroku. Co rusz otwierają się nowe kluby. Ich właściciele kuszą wymyślnymi, coraz bardziej designerskimi dekoracjami wnętrz, bogatą kartą drinków, gwiazdami światowej sławy, które mają rozgrzać nas do czerwoności na parkietach. Clubbing otwiera drogę do wielkiego bogactwa. Wystarczy odrobina kreatywności i kilka fajnych pomysłów zaczerpniętych, na przykład zza granicy, a powstanie klub, który będzie znosił „złote jaja”. Ważne jest tylko by dobrze się rozreklamował i zagwarantował klientom najwyższy poziom rozrywki. W dzisiejszych czasach młodzież jest wybredna. Nie zadowoli się byle, czym. Pragnie, co rusz to coś nowego, ekstrawaganckiego, dającego możliwość wspaniałej zabawy i niezapomnianej nocy. Osobiście nie znajduje w clubbingu czegoś tak wartościowego, by oddawać się temu bez reszty. Nie jestem również zwolenniczką zabaw z dopalaczami i sądzę, że mało jest robione w tym kierunku by uświadomić ludziom jak bardzo jest to szkodliwe i jak strasznie skutki może ze sobą nieść częste zażywanie tych substancji.
Na początku maja podczas pobytu we Wrocławiu przeprowadziłam dwa wywiady ze wrocławskimi studentami oraz dwa wywiady z osobami z Warszawy. W poszukiwaniu osób, których obejmuje moja tematyka pomogli mi znajomi. Bohaterowie reportażu wyrazili zgodę na wykorzystanie swoich historii jak również podanie swoich danych telefonicznych i mailowych bez podawania nazwisk, w celu ewentualnej weryfikacji. Imiona w pracy zostały zmienione na ich osobistą prośbę.