reportaż | autor: Marcin Ciarka
praca napisana w ramach zajęć: formy i gatunki dziennikarskie
prowadzący: red Waldemar Pławski
Jako mężczyzna, czasami mam trudność w znalezieniu logicznego uzasadnienia części niektórych zachowań kobiet. Z większością dogaduje się bez problemów, ale tylko dlatego, że niektóre słowa puszczam mimo uszu. Bo są rzeczy, których logicznie myślący człowiek nie potrafi po prostu zrozumieć. W zrozumieniu kobiecego świata pomaga mi Małgorzata – zawodowa kosmetyczka od 3 lat.
Wizyta w salonie kosmetycznym dla zwykłego Kowalskiego to prosta sprawa – poprawienie wyglądu skóry jakimiś kremami czy maseczkami, pielęgnacja paznokci czy makijaż. Dla Kowalskiej to zupełnie inna kwestia.
- Klientki można podzielić na dwie kategorie – mówi Gosia – pierwsza to typowa matka-polka, zagubiona kobieta w wieku 30-50. Najczęściej nie wie czego chce i co gorsza, wstydzi się tego. Przeprasza za to, że jest taka zaniedbana, a przecież przychodzi po to, aby o nią zadbać.
- Drugi typ, to kobieta sukcesu. Tutaj akurat każdy wiek jest osiągany, więc podawanie ram mija się z celem. Taka kobieta przychodzi dosyć często – czasami kilka razy w tygodniu. Jest ogólnie bardzo zadbana, przeważnie wraca od fryzjera, albo po wizycie u kosmetyczki wybiera się tam. Ubrana jest zazwyczaj w drogie ciuchy, jest bardzo wymagająca i dobrze wie czego chce. Przeważnie na początku jest opryskliwa, kiedy coś jest nie po jej myśli, ale większość po jakimś zrzuca maskę surowej dyrektorki czy menadżerki którą musi mieć na co dzień.
W celach badawczych udałem się na jeden dzień do salonu. Dla niepoznaki zabrałem ze sobą laptopa. Kiedy jakaś klientka pytała się, czy jestem nowym pracownikiem szefowa mówiła, że naprawiam sieć. A tak naprawdę to zapisywałem wszystko, co mnie interesowało. Zaraz po każdej wizycie Małgorzata wychodziła i relacjonowała mi jak przebiegał zabieg. Łatwo zaobserwowałem, że każda klientka przechodzi pewien rytuał.
Od samego wejścia kobieta traktowana jest jak najważniejszy element całej układanki. Wszystko jest misternie zaplanowane – asystenci pomagają pozbyć się płaszcza i torby, szybciutko i bezszelestnie odwieszając je na pobliski wieszak. Właściwie nigdzie nie pada oświadczenie jakiej usługi się oczekuje – to już wcześniej było uzgodnione telefonicznie. Rzadko zdarza się, aby ktoś przyszedł niezapowiedziany. Od razu wywiązuje się temat rozmowy – i to nie jakieś zwykłe wypełniacze czasu. Przeważnie są to poważne tematy typu wojna czy filozoficzne przemyślenia. Muzyka, pogoda czy film to tylko powód, by przenieść dysputę na inny, ważniejszy temat – życiowe problemy, kryzysy na giełdzie, ceny paliw…
- Kawka, herbatka, ciasteczka to nic zaskakującego, są też klientki, które przychodzą z własną muzyką, albo oglądają filmy na telefonach. – relacjonuje Małgorzata – do sąsiadującego z nami salonu fryzjerskiego kiedyś Pani przyszła z własnym ręcznikiem i co jeszcze dziwniejsze – szamponem. Taka klientka w salonie jest jak książka. Z każdą wizytą poznaje się coraz bardziej jej pojedyncze historie oraz całe serie zdarzeń, które miały wpływ na jej życie. Niektóre są tragiczne, niektóre wesołe a inne po prostu niespotykane. Gabinet kosmetyczny to taki nowoczesny konfesjonał.
- Przyszła do nas Pani Julia, lat 70, ginekolog. Kiedy spotkałam ją pierwszy raz, wtedy jeszcze na stażu – wspomina Gosia – była dla mnie bardzo nieprzyjemna, zwracała do mnie per “dzieciaku” i traktowała bardziej jak służbę, a nie asystenta. Co dziwne, nie przeszkadzało jej to w tym, aby opowiedzieć mi o swoim wnuczku, dwóch rasowych psach i planowanej wycieczce do ciepłych krajów.
- Kolejna, którą pamiętam do tej pory, pani Ewa, ma ponad 90 lat i często przychodzi do nas na pedicure i henne brwi. Jest ekonomistką. Opowiadała nam, że mąż naciskał na nią, aby przeszła na emeryturę, bo chciał wyjechać do ciepłych krajów. Po kilku miesiącach uległa namowom małżonka i załatwiła z szefem “dorabianie” na pół etatu i przejście na emeryturę – a to dlatego, że nie wyobrażała sobie życia bez tej pracy. Kilka dni przed planowanym wyjazdem jej mąż źle się poczuł. Okazało się, że to problemy z sercem. Po dwóch dniach serce nie wytrzymało i lekarze stwierdzili zgon. Oprócz tej, pani Ewa miała w zanadrzu jeszcze wiele opowieści – jej życie było barwne i bardzo ciekawe.
- Jest więcej takich historii – przyznaje Gosia – na pedicure przyszła pewnego dnia do nas pani Renia. Długowłosa kobieta o ciemnej karnacji, skrywała za twarzą życiowy dramat. Podczas jednej “sesji” opowiedziała nam praktycznie całą historię swojego życia. Na oko 40-letnia nauczycielka przyszła prosto z pogrzebu syna koleżanki, który zmarł bardzo niespodziewanie
- Wstał od stołu i upadł na ziemie tracąc przytomność. Lekarze, próbowali go reanimować, ale bezskutecznie – mówiła Renata. Najpierw jej mąż stracił pracę i po kilkumiesięcznych nieudanych próbach znalezienia następnej wpadł w depresję. Następnie na domiar złego jej syn złamał nogę na snowboardzie i przez to stracił szanse na karierę sportową o której marzył i ominął rok studiów.
Klientki przychodzą oczywiście też z weselszymi historiami. Mamy naszą “Naczelną Kociarę” – panią Kasię – zawsze przynosi nam „niusy” na temat swoich ośmiu kotów. Mieszka w wielkim domu pod Warszawą i za każdym razem gdy wychodzi rano do pracy to słyszy śpiew ptaków, dziką zwierzynę i florę której nie dane jest widzieć zwykłemu śmiertelnikowi (czyt. miastowemu). Z powodów zdrowotnych często przyjeżdża do nas po wizycie u lekarza – prawdopodobnie aby poprawić sobie nastrój – ale nigdy jeszcze nie słyszałam, żeby na cokolwiek narzekała. Ostatnio brała ze swoimi pupilami udział w wystawie rasowych kotów i mimo tego, że nie wygrała, to jest bardzo szczęśliwa.
“Na wystawie sędzia stwierdził, że mój norweski Cezar (przyp. red. – czarny kocur rasy Norsk skogkatt, czyli Kot Norweski Leśny) nie jest czarny. Po dokładniejszych oględzinach, stwierdziłam że mój czarny jak smoła kocur posiada na swoim kocim torsie trzy jasne włoski. Sędzia kazał mi wyrwać te jaśniejsze, bo z nimi opis w kociej książce się nie zgadza. Powiedziałam, żeby sam sobie wyrwał i zostałam zdyskwalifikowana” – wspomina pani Katarzyna.
Następna stała klientka niedawno wróciła ze swojej wycieczki do Stanów Zjednoczonych. Pani Joanna, sekretarka po 30-tce, gdy wróciła bardzo krytycznie wyrażała się o społeczeństwie amerykańskim – “Pani kochana, no paranoja. Sąsiad wracał do domu, po wyjeździe służbowym, ponad 400 kilometrów! I wie Pani co on zrobił jak wrócił wieczorem do domu? Zaczął kosić trawę! A dlaczego? Bo to, że wieczorem skosi trawę, to mniejszy problem, niż to, że rano ta trawa będzie nieskończona. Bo zaraz ktoś go podkabluje, że ma za wysoką trawę. PA-RA-NO-JA.”
Kiedy tak siedziałem i obserwowałem te przedstawienie – na myśl przyszła mi wspaniała organizacja pracy u mrówek. Każda ma swoje zadanie, które sumiennie wykonuje tylko po to, aby królowej było dobrze. Każda zachcianka jest spełniana. Każda.
Po jednym dniu doszedłem do wniosku, że kobiety nie chodzą do kosmetyczki tylko i wyłącznie po to, aby położyć sobie maseczkę, zrobić masaż dłoni, czy manicure. Kobiety chodzą do kosmetyczki, aby poczuć się lepiej. Aby poczuć się młodziej i zgrabniej. Kobieta, która położy sobie garść błota na twarzy, (który de facto po jednym zastosowaniu nie przyniesie większego efektu) i uwierzy w to, że wygląda dużo lepiej naprawdę poczuje się piękniejsza. Będzie bardziej pewna siebie i swoich umiejętności, a kontakty z innymi ludźmi będą łatwiejsze. Ze zrelaksowaną urzędniczką dużo łatwiej coś załatwić, wypielęgnowanej nauczycielce lepiej pójdzie nauczanie a wizyta u zadbanej pani lekarz to czysta przyjemność.
Jednak największy pożytek z takiej wizyty kobiety czerpią z rozmowy – przeprowadzone w salonie zastępują spotkania z przyjaciółkami albo nawet psychologiem. Według mnie takie zabiegi stanowią pretekst do wygadania się. Cierpi niestety na tym psychika kosmetyczki.